Powrót.

Iwanowska-Ludwińska Małgorzata

Recenzje:


W niewielkim, pięknym tomiku wierszy Małgorzaty Iwanowksiej-Ludwińskiej "Margerytki" nie ma żadnego bojowego programu poetyckiego, jest za to... "program ludzki": oddać światu część tego piękna, które się dostało, podzielić się tym z czytelnikiem. Czytanie tych wierszy to trochę jak przeglądanie albumu ze zdjęciami – można się czasem uśmiechnąć, czasem zamyślić, a czasem westchnąć: "Szkoda, że minęło... Dobrze, że było". W "Margerytkach" nie ma programu, nie ma jakiejś wyrafinowanej kompozycji wewnętrznej. Ale jest coś, co osadza te wiersze w życiu autorki: to cykle tematyczne: "Goście przy Wielkim Kamieniu", "Wędrowiec", "Kujawski fantom", "Saga o mieście"... Każdy podporządkowany jakiejś sferze, jakiemuś etapowi życia: wspomnieniom dzieciństwa, "miejscom magicznym", spotkanym przypadkiem ludziom, których przechowała pamięć. Ale przede wszystkim jest tam on: Jurek. Jerzy Ludwiński. (…) W "Margerytkach" znajdujemy też wspomnienia "przed-Jurkowe". I tu jednak zawsze pamięć narratorki syci się (i syci nas!) szczegółem, często pięknym, czasem smutnym, ale zawsze rozpoznawalnym, jak w wierszu "Kadysz", gdzie ożywa na naszych różnowiersze miasteczko – z knajpą, poetą w dżinsach, z dyżurnym żebrakiem na murku przykościelnym ("zawodził kuracjuszom i notablom / zawsze tę samą frazę w niedzielne południa / – kalika kalika bardzo prosi"), gdzie "carski garnizon miał popa / Cerkiewkę i Hospody pomyłuj / starozakonni byli bardzo liczni / A mennonici pilnowali pól. (...) Przez wiersze przechodzi też parada miejscowych "orginałów", zaplątanych w fanatyczne ideologiczne durnostwo, próbujących żyć normalnie, choć na marginesie "nowego wspaniałego świata". Jest więc "stary Pan Wierzejski / z okruchami swojej kolekcji / sztuki Dalekiego Wschodu / w chudych dłoniach"; jest "Pan Kazuro ze szkatułką na kolanach / zdobną w perskie inkrustacje / w mozaiki z pereł marmuru / i kości słoniowej / I Pan Cywiński z archaiczną fajką". (Pan Kossak, czyli kujawskie Maison-Laffitte). Wydaje się, że talent autorki w takich utworach sprawdza się nawet lepiej – nie musimy jedynie "szanować cierpienia rozstania" (choć Iwanowska-Ludwińska absolutnie unika gry na najcieńszych strunach); możemy iść za nią drogą podobną do tych, którymi wielu z nas także kiedyś chodziło, obserwując innych "oryginałów" w innych miasteczkach, słuchając nolens volens "szczekaczek", pijąc w GS-owskich knajpach z jakimiś "poetami w dżinsach", zachwycając się starymi, zapomnianymi świątynkami. Z tego właśnie powstawała zawsze sztuka.
/Wojciech Piotr Kwiatek: Fotografie niezbyt pożółkłe. Gazeta Polska, z dn. 12 VIII 2009/


Poetyckie dopowiedzenie? Streszczenie wierszy? Obrazy, które przypomniały się za późno? Albo uparcie wracają, choć już zostały utrwalone na kartkach? Toruńska malarka w swoim debiutanckim tomiku wierszy wraca do wydarzeń i miejsc, którym poświęciła dotychczasowe wspomnieniowe książki: "Włóczęgę i dziewczynę", "Jurka", "Cień ojca na tle tężni", "Dinozaury w śniegu". Ale "Margerytki" (które ukazały się nakładem Wydawnictwa Adam Marszałek) to niekoniecznie tomik dla wtajemniczonych, znających wspomniane publikacje i wiedzących, że Wędrowiec z wierszy Małgorzaty Iwanowskiej to jej nieżyjący już mąż - znany historyk sztuki Jerzy Ludwiński. Że dolnośląskie miasteczka wiążą się z ich wspólnym tam życiem i pracą. Że Ciechocinek to miejsce dzieciństwa (rodzice autorski byli lekarzami w uzdrowisku), a Toruń - miasto studiów i miasto, w którym czekała na męża wracającego co kilka dni z pracy na poznańskiej uczelni... Nie trzeba też wiedzieć, że przywoływane czasem określenie "Epoka Błękitu" to nawiązanie do tytułu książki Jerzego Ludwińskiego. Ani że w toruńskim już okresie życia Ludwińscy mieszkali w pobliżu pętli autobusu numer jedenaście. A chłopak z wilczurem i gitarą oraz brodaty skrzypek o "posturze Pinokia" to autentyczni toruńscy grajkowie uliczni. Można i bez tej wiedzy poddać się nostalgicznemu nastrojowi obrazów, które - tym razem słowem - szkicuje autorka. Niewielki tomik podzielony został na kilka rozdziałów. W pierwszym, zatytułowanym "Wędrowiec", przenosimy się do barokowych miasteczek Dolnego Śląska, z figurami świętego Nepomucena na mostkach, z górami, których "Wielka Księga Walońska została już zamknięta", po których rogate sanie suną już tylko w wyobraźni. Wiersze skupione w części zatytułowanej "Goście przy Wielkim Kamieniu" nie są już tak związane z karkonoską krainą, malowane przez przywoływanego Caspara Davida Friedricha. Te wiersze to zapisy chwil, impresje, wywołane spojrzeniem na gwiazdy, na odlatującego ptaka, na parę łabędzi - wciąż pełne poczucia samotności po stracie bliskiego człowieka. W rozdziale pt. "Kujawski fantom" wędrujemy z autorką jeszcze głębiej w przeszłość. To oddalenie skutkuje wierszami bardziej malarskimi. Mniej tu urwanych, wybuchających emocji, więcej pieczołowicie odtworzonych szczegółów. To obrazy Ciechocinka lat głębokiego komunizmu - "twierdzy wiatracznej", której drewniane domy niczym "kujawski Maison Laffitte" przechowały tradycje innego życia. W ich XIX-wiecznym klimacie, w gąszczu starych ogrodów, można się było ukryć przed odgłosami płynącymi z pierwszoplanowych szczekaczek. Końcowy rozdział, nazwany "Sagą o mieście", zawiera dwa zaledwie wiersze poświęcone Toruniowi, "miastu mrocznych ostrołuków", które jednak obecnie jest w wielu utworach książki jako nieobojętne tło. Jaki zatem jest ten tomik? Bardzo malarski - pełen zadziwiająco dobrze zapamiętanych i sugestywnie oddanych barw i detali krajobrazu , nostalgiczny, jak poprzednie książki autorki. Niektóre wiersze mogą bardziej, inne mniej przekonać formą, ale wszystkie niosą ogromny ładunek emocji.
/Mirosława Kruszkiewicz: Błękit i inne kolory. Nowości, z dn. 25 VII 2009/






do góry