Szarszewski Krzysztof Maria
Któż Cię jeszcze zobaczył?
Widziałem Pegaza
Jak cwałował przez tłum roztańczony
Jak gwiazda przeświecał przez zaklęte kręgi
Męczących pląsów ludzkiej mitręgi
Mknął wyzwolony
Pędził do wysp szczęśliwych
Przez lazurowe oceanu bramy
Dumny i wolny bez arkan uprzęży
Gnał z wysp jakże większych
Losem swych braci stroskany
Koni trojańskich z drzazgami w sercach
Nie takich samych
Pędź niedościgły koniu skrzydlaty
Wolny pędź rumaku, herosie
Jak żaglowiec co wiatr w żagle pochwycił
I każdym nerwem go czuje
Tyś posłańcem tajemnic wichury
Do brzasku istnienia kantaty
Ja z tobą cwałuję
W tej podróży jesteś mi bratem
Zatem… wiersz napiszę o tobie
Skreślony lotem pióra, łuku cięciwą
Pośród glinianych tablic i grud
Nieruchomych rycin zaklętych
Wiersz o sile twych skrzydeł i pęcin
Gdy zasiądę nad brzegiem wód
Zielonych pod twymi skrzydłami
Przygasłych w mroku ciemną tęsknotą
I głową już siwą
Bo i ty legniesz kiedyś
W waleczności wytrwały
I spoczniesz wspaniały snem legendy brązu
Nagi jak marmur bez skruchy i skazy
Pośród korzeni wiecznych wiązów
W spopielałej niepamięci pompatycznej frazy
Z martwymi skrzydłami
Wraz z umarłej wolności bohaterami
Madonn rapsodii łzami z rozpaczy
Nad twymi poblakłymi kośćmi
… u podnóża skały
Któż cię jeszcze zobaczył ?
A 'k$'a mit
Półnutom podobne symetralnie drżące dłonie
Tę jedną tylko tulą różę
Niepostrzeżenie jakby zwróconą ku Tobie
Ku podniebnej… niedostępnej górze
Serca szkarłatu nasyceniem płonie
Płatków jej cichy aksamit
A ja jedno mam tylko pragnienie…
Zechciej musnąć ich diadem ustami
Dotknij piórem poetycznego zaklęcia
Łzy nefrytu uroń poezją wszechmocy
W konstelacje liryk ponieś wniebowzięcia
Do źródeł ponadczasowych rozkoszy
By sprawił astralny ich dotyk
Niezapomnienie jej niebiańskiej urody
Wyrzeźbił w violinu objęciach
Splecione pożądaniem cienie
Małmazją upojną… letniej nocy
Uniesienia nierzeczywistej przygody…
Nadprzyrodzone ciemności złocenie
Rozedrganą duszą namiętną poczuj ich piękno
Gorącymi ustami słodkie skosztuj miody
Uczucia… delikatnie graniczącego z podnietą
A zbędne będą słowa…
Bo to prawdy czary najprawdziwsze
Więc przyjmij od poety aksamitna kobieto
W róży płatkach wyznanie najskrytsze
Na połaciach dywanów liliowych wrzosowisk
Na utkanym z gwiazd srebrnym płótnie
By jak róży płatki… jak bzy zapachniały łzy
Na zawsze niech pozostaną Twoje
I niech nie będzie smutnie…
A pani powie... cóż...
W wiersza modlitwę dla Ciebie się zanurzyć
Raczy Pani wybaczyć… znów musiałem
A Pani powie… cóż… od wschodu już się chmurzy
A co powiedzą płatki… róży którą Pani zerwałem ?
Dla Ciebie w nut symetrii drżące dłonie
I niebo zmierzchem fioletowe z jedną różą
Spójrz… niebo Ci odsłonię
Skryjmy się w jej płatkach przed burzą
Osłonią nas okryją… wdzięcząc się w pokłonach
Spójrz na ich barwę Pani i lá bell tiurniury
Choć zbrojne w kolce… płoną w unisonach
Nieśmiałością strojne… pąsu i purpury
Nierozważnie przed burzą flirtują nieśmiało
Z wiatrem co szepce… i liśćmi szeleści
Rozkochane zapachem rozkoszy wzbierają
Sonatą pieszczot warg niewieścich
Lirycznie zakończyć…? nie… nie teraz jeszcze
Bo płatki owej róży… to Ci zdradzę nieśmiało
Delikatność miłosną z aksamitem splatają
Czują duszą krasnalą… motyle jak piórko mają ciało
Pląsów i pieszczot czekają różanych
A wiatr harf poszumem wygrywa poezje
Głaszcze liście… płatki róż rozwiewa
Książę dmuchawiec stęsknionym duszom śpiewa
Serenad zakochanych apoteozy
Wiarą przepełnione ciepłe gładzi dłonie
I wiersza niedośpiewanie… i serce…
Śpiewnie tulące tę jedną różę a'canzone
do góry